Hultajski Rajd Bałtycki 2016.
Udało się!
Tak w skrócie 🙂
Posiłkuję się zdjęciami Chanego i Adama. Kalkulatorem to ja wiele nie zdziałam 🙂
Ale zacznijmy od początku.
31 VIII ~400km
test auta.
Pierw Kutno po przyczepę… wszystko dobrze idzie, nie hamuje samo klasa.
Wyciągamy przyczepę, zmiana sprężyn na oryginalne, podpinamy Qeka i cyrk ze światłami.
Temat nie ogarnięty przez dobre pół godziny więc jadę do Jędrasa z jedną pozycją, daleko nie ma.
Ciemnością zajeżdzam na miejsce.
Grill, Grands i spać 🙂
1 IX ~375km
Rano ciężko się wstawało i pora ogarnięcia wszystkiego.
Okazało się, że Alan wysłał mi zły schemat gniazda,a a dobry wtyczki.
Sprawa świateł rozwiązana.
Hamulce słabe jak Nemiroff z eksportu, odpowietrzyliśmy przód 2 razy, lepiej, ale wciąż nie to.
Może taka specyfika pracy pompy od DFa?
Czekam na Jarka i ruszam…
Jadąc autostradą patrzysz w lusterko i piosenka 'kiedy patrze na Ciebie mówisz nie ma lekko’ i dalej te 80/90km/h 🙂
Gdańsk, Ida, sen.
2 IX ~410km
Dzień odjazdu.
W pracy myślami już w drodze, czego nie zapomnieć bo oczywiście nie spakowany ani nic.
Koło 15 przyjeżdża Adam z Natalią i ogarniamy przyczepę, Wartburga, ja biegam i się dopakowuję.
No i tak czas zleciał i pykła 19.
Ruszamy…
500m dalej prawie odpadło koło. Klątwa nabijania się z Alana trwa w najlepsze 🙂 dokręcone, lecimy dalej i nagle dzwoni Alan, że słyszał od brata, że rozdupił się zielony Wartburg… przypadek?
Tesco – zakupy, KFC, i tak zleciała kolejna godzina…
Trasa przebiega spokojnie, jedynie w Olsztynie podczas tankowania policjant przyczepił się o brak rejestracji i trza było temat na szybko ogarnąć.
Mazury przelotem zaliczone przelotem, ciemno nic nie można było popodziwiać 🙁
Około 4 stacja gdzieś pod Frąckami.
Jest Fufu, reszta śpi w przyczepie.
Dostawiamy się i idziemy w kimę.
3 IX ~320km
8 rano, chany puka w szybkę i się śmieję jak głupi do sera 😀
To się wyspałem…
Śmiechy, hihy, mycie zębów, kawa i zbieramy dupę w Troki.
Korek jedzie z nami, a Chany z Anią i Asią.
Mała sesja przy granicy i dalej w trasę.
Po drodze mijamy pola marihuaniny, dalej sikając na Orlenie nabywam Vitutasa… pot konia.
Przystanek Troki.
Parkujemy i od razu jak gwiazdy 🙂 Tłum wycieczkowiczów robi nam zdjęcia. W sumie nie ma co się dziwić… takie zacne zestawy 🙂
Ruszyliśmy na zwiedzanie zamku i okolic.
Gdyby zrobili zakaz parkowania na ulicy naprawdę mogłoby być tam pięknie.
Urocze miejsce, ale nie decydujemy się płacić za zwiedzanie zamku.
Liznęliśmy trochę przewodników, poczytaliśmy na głos historię miejsca, obeszliśmy dookoła i ruszyliśmy na Kempingas Slėnyje.
Pierwszas wspólnas nocas, sztrynas, piwous, dixitus…
4 IX ~300km
Budzi mnie deszcz, uciekam dalej w sen.
Po przebudzeniu wszystko mokre, każdy smętny… poranny ogar i ruszamy.
Przystanek nr 1 – opuszczony zameczek.
Wchodzę przez piwnice i dziurę w ścianie by otworzyć reszcie okno.
Faza remontu, ciekawe kiedy się zaczął.
Szkoda takiego miejsca.
Dookoła również masę ceglanych budynków domów czy większych stodół czy coś. Ktoś zacny musiał tu urzędować.
Lecimy na Wilno.
Trochę dupna droga bo remonty, ale dojeżdżamy do stolicy.
Zatrzymujemy się kawałek od centrum bo Korek musiał iść na shopping, bo kurtki zapomniał.
Zjadłem burgera, oni się ogarnęli i ruszamy na starówkę.
Pogoda nie zachęca…
Dzielimy się.
Ja z ekipą ruszamy na górę zamkową i w poszukiwaniu Zeppelinów.
Lekki niedosyt, bo czasu było mało, deszcz znów się rozpadał.
Nie zachwyciło nic, ale podejrzewam, że to kwestia pogody.
Kierunek… Centrum Europy!
Kawałek za Wilnem, poluzowała się nakrętka od wycieraczki… 2min roboty i lecimy dalej.
Europas Centras!
Ruszamy na plan filmowy nic śmiesznego… las krzyży.
Po drodze Hesburger i kilka zdjęć.
Na miejsce dojeżdżamy koło 22.
Ciemno jak w dupiu, stajemy na parkingu i krótkie nocne zwiedzanie.
Dość imponującą górka i trochę przerażający widoczek.
Po powrocie oczywiście piwko, rozmowy.
Zajeżdża policja, jakieś karczki w bmw, ale wszystko przelotem.
Idziemy trololo bo już zimno.
5 IX ~130km
Mokro wszedzie, zimno wszędzie.
Pobudka, toaleta i oczom ukazał się klasztor – rozbiliśmy się na parkingu przed nim 🙂
Za dnia mniej mroczny klimat.
Masę krzyży z Polski.
Zbieramy się i lecimy do Jurmały na kemping Nemo.
Bez problemów Chany prowadzi na miejsce.
Szybki ogar, pohasanie po terenie i lecimy na busa do Rygi.
Na pierwszy rzut oka wpada położenie Rygi nad rzekami, potem wielka sztyca no i pałac kultury 🙂
Wpadamy, chwilę wspólnie biegamy do starego miasta i znów się dzielimy.
W każdym przewodniku zaznaczają, że piwa trzeba się napić.
Tak więc ruszyliśmy do pierwszej lepszej knajpki napić się ichniego piwa 🙂
Potem najstarsze kamieniczki w mieście i inne zabytki.
Na koniec spotykamy się wszyscy i idziemy na wspólne browarki w parku.
Wycieczka na zad busem wesoła 🙂
Po powrocie grill, sztryn, na waleta w wodzie i spałem na plaży.
Wschód słońca super! Trochę mokro więc poszedłem dospać i wygrzać się w przyczepie 🙂
6 IX
Każdy wstał lekko zmęczony wczorajszym wieczorem.
Ogar, pranie, kawa i w drogę.
Chany z Anią zostali na kempie, a my ruszyliśmy dalej zwiedzać Rygę i szukać pierogów.
Oglądając nieznane zakątki dotarliśmy do miejsca, które znaleźliśmy dzień wcześniej z piwem za 2,5€.
Okazało się, że są też pierogi.
Nie były to pierogi naszego życia.
Dalej porzewodnikowo… kamieniczki, piwo itp
Wracaliśmy popijając wódeczkę paprykową. Całkiem smaczna, w przeciwieństwie do wczorajszego nemirofa.
Dalej tradycyjnie biesiada, ale spokojniejsza bo jutro droga długa jest.
7 IX ~330km
Poranne ogary i sru w trasę.
Oczywiście przez centrum Rygi bo gps Chanego zamulił 🙂
Jadąc zagadał do nas koleś z ciężarówki i polecił jakieś miejsce na Estonii tuż za granicą… dużo nie powiedział, ale to nam wystarczyło.
Droga dość słaba bo ciągle pod wiatr. Dodatkowo sporo TIRów i bujało zestawem.
Granica taka jakaś niezauważalna stąd zdjęcie słabe.
Po kilku km dotarliśmy na owy parking wspomniany przez polskiego kierowce.
Hasamy, szukamy i wow. Jest.
Fajny widok z niej. Oczom ukazało się bagno!
'ogólnie fajna jest są lasy i bagna’, seksowne mchy i porosty 🙂
Przewodniki polecają Panawę. Centrum handlowe w centrum, dobry parking, zostawiamy fury i lecimy zwiedzać.
Dość szybko to zeszło. Pora przyzwyczajać się, że tutaj wszystko jest w mniejszej skali niżeli w Polsce.
No nic, lecimy dalej. Czas na wyspę Muhu.
Na prom udało się wjechać bez problemu.
Troszkę poszukaliśmy miejsca na rozbicie się i zrobiliśmy rundkę dookoła wyspy. Ostatecznie rozbiliśmy się pod sklepem 🙂
Znów degustacja piwa, kolejny dzień z fasolą, śmiechy hihy i sen.
8 IX ~270km
Tradycyjny poranny ogar, trochę gapiów bo sklep otwarty, ale co tam 🙂
Ruszamy w stronę kempingu zwiedzając co nieco po drodze.
Pierw mała sesyjka na grobli łączącej dwie wysepki Muhu oraz Saaremaa.
Kolejny przystanek w Kaali, gdzie kilka tysięcy lat temu uderzył meteoryt i stworzył niemały kraterek.
Następnie stolica regionu czyli Kuressaare vel Kureaserehe 😀
Kilka fajnych budynków z czasów świtności handlowej miasta Arensburg ( tak się wcześniej nazywało ), ppuszczony lokal z alarmem, gdzie po wdrapaniu się na dach musieliśmy szybko z niego uciekać i fajny zamek z XIII wieku, pełniący funkcję twierdzy w późniejszych latach oraz stacja z LPG.
Za wiosło i śmigamy.
Kilkanaście km i jest kemping.
Odpinamy keżyki i but.
Obaj zapomnieliśmy jak te auta jeżdżą bez obciążenia 🙂
Od latarni morskiej Sõrve i cypelka w Sääre po Panga klif.
Po drodze kilka urokliwych miejscówek. Niestety nie udało nam się znaleźć drugiego środka europy, który jest na tej wyspie.
Troszkę km poszło, ale bez przyczep idzie to znacznie szybciej.
A wieczorem… muzyka, fasola i różne takie 🙂
Pomysł spania w Żabie okazał się trochę niefajny.
Może jakby ktoś zamknął dach to byłoby cieplej 😀
Szybki transport do qeka i dalej w kimono 😀
9 IX
Ciężki poranek. Jajecznica i fasola z piwem plus piwo pomaga ożyć.
Dziś dzień lenia.
Nigdzie sie nie ruszamy autami.
Czas na relaks dla wszystkich, lekkie ogarnięcie auta czy przyczep.
Czas płynie leniwie to w hamaku, to na plaży, w kuchni przy robieniu naleśników, ognisko…
Wszyscy sąsiedzi nas opuścili.
10 IX ~280km
Ostatni poranek na wyspie.
Poranna toaleta, rozliczenie się i naklejenie naklejki na drzwiach kempingu.
Ruszamy obejrzeć wiatraki w Angele.
Kiedyś było ich tu ponad 800, a dziś niewiele ich zostało.
Chwila beret i byliśmy znów na promie. Kawa, której zabrakło z rana.
Kierunek Rummu, zalane, opuszczone więzienie/kamieniołom
Na miejscu… widok niesamowity.
Niestety nie da się wjechać maszynami by zrobić jakieś zdjęcie 🙁
Zostaliśmy wyproszeni, bo to teren prywatny, a ludzi tam co nie miara.
Koleś trochę wyluzował jak usłyszał, że jesteśmy z Polszy i przyjechaliśmy tutaj podziwiać widoczki.
Lecimy na najwyższe klify Estonii – Türisalu. po drodze zahaczając o całkiem sympatyczny wodospad Keila 🙂
Przypadkiem stajemy na parkingu, bo fajny widok 🙂
Przez brak drogowskazu na owe klify jedziemy za daleko o blisko 20km i wracamy do miejsca, na którym byliśmy przed sekundą.
Okazuje sie, ze to owe miejsce, którego szukaliśmy 🙂
Zachód słońca przyciągnął mase ludzi. Wcale się nie dziwię.
Najlepsze miejsce na kemping, owianę złą sławą bo dużo młodych ludzi popełniło tam samobójstwa.
Zajebiste zdjęcie…
11 IX ~45km
Każdy chciał obejrzeć wschód słońca.
Ale mgła była wszędzie. Śpimy dalej.
Pobódka, poranny ogar i kierunek Tallinn.
W planach zwiedzanie, naleśniki i piwo.
Cel osiągnięty pomimo początkowych trudności z miejscem. Jakieś biegi się zachciało robić w niedziele i zamknąć połowę starego miasta.
Piękna miejscówka, Górne Miasto całe obleciane, a po dolnym pozostał niedosyt.
Ciekawy był dworzec helikopterowy czy jakiś tam.
Pod wieczór lecimy Tallinn City Kemping. Po małych błądzeniach trafiamy na wyasfaltowane pole.
Dziwnie trochę, ale co zrobić 😉
Potem piwko na Nowej fali w Zatoce Tallińskiej – Maarjamäe Memoriaal.
Ciekawa konstrukcja, fajny widoczek na stare miasto, nowe miasto i zatokę.
Powrót to oczywiście wspólna biesiada i denerwowanie sąsiadów 🙂
12 IX ~410km
Szybkie ogarnięcie i ruszamy na wodospady.
Pierwszy z nich, blisko Tallinna, drugi 50km od rosyjskiej granicy.
Po małym nieogarze na zjazdach i postoju odkrywam, że kabel przyczepy się wyczepił i szura po asfalcie.
Starł się, ale całe szczęście nie przerwał żadnej żyły w środku.
Izolacja i lecimy.
Jägala, bo tak sie nazywa pierwszy jest najwyższym, naturalnym wodospadem Estonii.
Na drugi docieramy 3g później. Valaste jest najwyższym lecz sztucznym wodospadem.
Na przeciw niego jest platforma, która pozwala podziwiać ten piękny widok, lecz jest zamknięta od 2013 roku.
Zapisałem się również w kartach historii Estonii tworząc drugi najwyższy wodospad.
Sporo ludzi się przewinęło podczas naszej przerwy obiadowej i widać, że nie tylko my byliśmy rozczarowani stanem rzeczy.
Ruszając w stronę megafonów chciałem zapipać do machających nam ludzi i zaczęły się jaja.
Chany mówi na radyjku, że nie mam świateł, ale świecą mi się wszystkie kierunki.
Zawsze pomagało dotknięcie kostki, ale tym razem sprawa jakaś poważniejsza.
Macanie kostką powodowało, że na sekundę światła się pojawiały, ale zaraz znikały. rozbieram kolumnę by ogarnąć kostki w przełączniku przy kierownicy.
Podmieniamy na inny przełącznik, to samo. Decyzja taka, że jedziemy póki widno, na postojówkach można śmigać.
Lecimy, lecimy, a tu znów marihuaniny na polu. Zatrzymujemy się by cyknąć jakieś zdjęcie Czerwonemu Misiowi, który zyskał przydomek Andrzej.
Zapłon, cyk, światełka, jedziemy i Chany znów przez radio, że światła działają…. przypadek?
W drodze do Pähni zatrzymujemy się nad brzegiem jeziora Pejpus. Ciekawie spojrzeć na tafle jeziora i nie widzieć nigdzie brzegu. Jak nad morzem 🙂
Na miejsce zajeżdżamy dość późno i podejmujemy decyzję, że odwiedzimy megafony jutro.
13 IX ~400km
Wstaliśmy rano.
Byliśmy nie lada atrakcją dla masy dzieci kręcącej się po wsi, która jest jakimś tam parkiem krajobrazowym 🙂
Ubrani szczelnie po szyje by nie łapać kleszczy i być gotowi na przedzieranie się przez gąszcz, ruszamy ku megafonom.
Jakie było nasze zdziwienie, że są one położone kilka metrów od szutrowej drogi.
Fakt faktem, że ruch niemal zerowy w całej okolicy. Dojechać tutaj to też nie lada wyczyn.
Wchodzimy w nie. Chilluje z Korkiem podczas gdy cała reszta się wierci i pstryka zdjęcia.
Dźwięki, które kumulowały się w naszym megafonie tylko irytowały bo jednak natura jest fajniejsza od szaszoru człowieków 😀
Po chwili udało się uspokoić resztę i chwile poleżeć w człowiekowego larma słuchając natury.
Fajna sprawa, jednak za dużo nas było i zdecydowanie zbyt krótko by wsiąknąć w to co dawała natura. A jakby jakiś loluś był tam jeszcze to uhuhuhu mógłbym tam spać.
Po chwili zbieramy się, cały dzień jazdy przed nami zapewne.
Załatwianie jedynek, dwójek i długa.
Kilka km szutrowej drogi wzdłuż zielonej granicy, piaskowanie podwozia, rozdupianie tłumika i w końcu asfalt.
Granica niezauważalna. Estończycy jakoś chyba nie chcą się z nimi odnosić.
Autostrada do Rygi to jakaś masakra. Koleina na koleinie, notoryczne szuranie tłumikiem i pod wiatr.
Strasznie się droga dłużyła.
Po kilku godzinach dotarliśmy do Rygi. Oczywiście godziny szczytu.
Udało się jakoś przebrnąć naginając przepisy ruchy drogowego.
Estończycy są najbardziej wyrozumiali jeśli chodzi o kierowców.
Na wylocie z Rygi zakupy i siku.
Lecimy ku Lipawie.
Dłuuuugie 100km 😀 2g prawie, ale jak to wyszło to czort go wie 🙂
Kemping na prywatnej posesji nad jeziorem. Dojazd fatalny dla niskiego auta.
a href=”http://pozddro.pl/wp-content/uploads/2016/09/IMG_2627.jpg”>
Prysznice, hulanki, swawole i kolejni sąsiedzi podirytowani.
Niemcy to nie Pińczów, nie czują luzu.
Z resztą nie tylko Niemcy 😉
14 IX ~160km
Tradycyjnie to co z rana. Fasola, prysznic, kawa i kierunek Lipawa.
Daleko nie ma.
Pierwszy przystanek Karosta.
Była to dzielnica, a w zasadzie odrębne miasto radzieckie. Tutaj mieszały rodziny marynarzy z portu wojennego.
Masa opuszczonych, ceglanych budynków, forty… ciekawe miejsce. Pierogi w więzieniu i ja uciekam do Żaby, a reszta idzie na wycieczkę po nim.
Poodkręcałem opaski na tłumiki i poskręcałem na nowo bo robiło się już głośno.
Dalej udajemy się na centrum.
Drewniane domki, fajne kamieniczki i zajebista plaża, wszędzie na chodniku nutki.
Szamiemy najostrzejszego burgera w karcie, który wcale ostry nie był 🙁 i lecimy do Kłajpedy.
Trochę nieprzemyślanie wbijamy się od razu na Mierzeje Kurońską.
Prom 25€! Masakra jakaś, ale kij, jedziemy tzn płyniemy, całe 7min.
Rozładunek i udajemy się do Nidy, na granicy litewsko-rosyjskiej by rozbić się na dziko i z rana zwiedzić trochę tą miejscówkę.
Po chwili na drodze pojawiają się szlabany. Chany biegnie i mówi 5€ za wjazd, irytacja niesamowita, bo prom nietani a tu jeszcze chcą kase. Niechętnie, ale zgadzamy się.
Nagle znów chany biegnie i krzyczy, że jednak 15€ bo qeki na hakach.
Już przelało czarę goryczy i wracamy. Myślimy stanąć na parkingu i z rana chociaż pójść na plaże jednak nie wszystkim ten pomysł się spodobał i po godzinie wróciliśmy do miasta.
Piwo i szybki sen na zaciemnionym parkingu.
15 IX ~215km
Nocą obudził mnie TIR, potem trębacz w przyczepie.
Śmiechy hihiy i dalej śpimy.
Pobudka, szybki ogar, przeprowadzka pod statoil i mcdonalda w celu toalety i wifi by ogarnąć temat dnia.
Kłajpeda… europejskie miasto. Meridians niczym Dar Pomorza.
Ogólnie szybko minęło, szybciej niżeli oczekiwanie na Burgera, który miał być ostry.
Powrót do aut i uderzamy na Kowno.
Po drodze mijamy Maluszka, który zrobił podobny trip do nas.
3g po wejściu do auta lądujemy na Kowno City Kemping.
Lepszy niżeli Tallinowski, ale ten szum lasu tfu autostrady…. nigdy więcej.
Dobrze, że Asia wynegocjowała niższą cenę.
Wieczór wiadomo, szampan, grill, piwko 5l i błogi sen.
16 IX ~275km
Ostatni taki poranek. Fasola musiała być.
Ruszamy na Kowno.
Miejsce znaleźliśmy dopiero na ostatnim piętrze parkingu w centrum handlowym.
Na starówkę mamy nieco ponad 2km.
Mieszane uczucia. Wygląda jakby ktoś to miasto dawno temu opuścił i chwilę temu do niego wrócił.
Niska zabudowa starego miasta przypomina mi Rzeszów, zupełnie inaczej niżeli w Gdańsku czy Wilnie.
Obeszliśmy Stare Miasto dookoła, podziwiając kilka murali i pozostałości zamku.
Na zakończenie tradycyjna litewska tfu włoska pizza. Wszyscy dawno jej nie jedliśmy 😉
Oczywiście Korek wziął pizze z rybą… inaczej być nie mogło 🙂
Koło 16 zwijamy się już w stronę Polski.
Wewnętrznie pogrążony w smutku bo zdaję sobie sprawę, że to koniec wycieczki 🙁
Przed 18 zdobywamy polski biegun zimna, gdzie oddajemy Korka i się rozdzielamy.
Kierunek Krzyże – odwiedziny rodziny Natalii.
Dostaliśmy przepyszną zupę cebulową, która była ostrzejsza od wszystkiego co jedliśmy podczas wycieczki razem wzięte.
Myju myju i sen.
17 IX ~315km
Wstajemy trochę później niżeli chcieliśmy.
Pyszne śniadanie i w drogę do babci Natalii. Kawa/herbata, pogaduszki z babcią i dalej w trasę.
O 16 witamy Gdynię.
Zajazd na mycie zestawu, bo komarów co nie miara wszędzie.
Chwilę później Cisowa – rozpakowanie się i rozstanie z Adamem i Natalią.
Smut osiąga zenit.
Wycieczka się skończyła.
Podsumowując wycieczka wycieczka jak i ekipa zajebista.
Niestety 2 tygodnie to zdecydowanie za mało czasu by zwiedzić te 3 kraje.
Ciężko było mi się przestawić, że w tych krajach mieszka 6 razy mniej ludzi niżeli w Polsce, a obszar jaki zajmują te kraje jest prawie dwa razy mniejszy od naszego kraju.
Spory niedosyt Tallina oraz Wilna. Chętnie bym tam wrócił dodając jeszcze trochę opuszczonych lokali po wojsku radzieckim, których ponoć jest niemało.
W Litwie z każdym szło się dogadać po polsku, a na Łotwie i Estonii co druga osoba mówiła nie w ojczystym, ale w ruskim języku. Trochę to słabe moim zdaniem i wcale się nei dziwię, że tak się obawiają Rosji po tym jak zajęła ukraiński Krym.
Tak wiem, nie umiem pisać podsumowań.
W sumie to najlepiej byłoby tak.
Zajebiście, polecam, chętnie bym dam coś dozwiedzał 🙂
Dziękuję Hultajom za wesołą wcieczkę^2, Karolowi bez Twojej pomocy byłby chawde i wszystkim innym, którzy przyczynili się do tego, że się wszystko tak pozytywnie skończyło 🙂