19 VII ~551km
Jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę.
Pakowanie, samochód, przyczepa 🙂 Ale w końcu się udało… ruszyć 🙂

Tym razem koła się nie odkręciły, ale droga długa jest. Żaba ze Skorupą nie chce jechać szybciej niżeli 80km/h…
Buta nie zjesz 🙂 Ciśniemy powoli na Pińczów robiąc kilka mniejszych bądź większych przerw.
Tak czas jakoś zleciał, że u Chanego byliśmy jakoś późno 😛
Ugościł nas przed domem gdzie ładnie przyczepa prosto stała, dał gazetę do poczytania wraz z piwkiem, które wlazło szybciej niżeli cebulaki na otwarcie lidla 🙂
Ogólnie padliśmy wszyscy jak kawki.

20 VII ~323km
Plan był by wstać koło 6  i jechać wraz z Chanym.
Ale spało się tak dobrze, że Chany obudził nas po 8 gdy przypadkiem znów uderzył na Pińczów.
Szybkie siku chwila pogawędki i ruszyliśmy na Orlena na wylocie z Pikczu.
Kierunek Sobole, doczekali się w końcu faltdachu 😀
Nim dojechaliśmy do wariatów zrobiliśmy małe zakupy i zjedliśmy co nieco w mieście ronda dla pieszych czy pomnika wadżajny.
Sobole ładnie Nas ugościli, chwile pogadaliśmy i ruszyliśmy w stronę Stężnicy.
GPS trochę powariował, ale gdzieś nas tam zaprowadził.
Po kolejnej jego wariacji zatrzymaliśmy się sprawdzić o co mu chodzi…. całe szczęście sklep był obok więc piwko czy lodzik w ten jakże upalny dzień okazał się zbawienny.
Przy okazji wyrwaliśmy przewód z wtyczki czyczepowej więc chwila relaksu się przedłużyła 🙂
Znienacka wyszedł jakiś ‘sąsiad’ i powiedział nam jak zaoszczędzić parę km 🙂
Jedziemy!
Skręcamy w uliczkę, którą wskazał nam miejscowy – fajna górka 😉 jedziemy…. redukcja do 2 bo już hardcore na poczatku i…. jeb
Poszedł przegub.
Całe szczęście z lewej i prawej strony były wjazdy do posesji więc było jak wykręcić no i stanąć by naprawić usterkę.
Przegub w zapasie jest, chwila beret rozebrane.
Nie lubię roboty przy przegubach…
Składanie zajęło nam dwa razy więcej czasu i tak po 1,5h byliśmy znów w trasie.
Zapadał zmrok i niestety nie moglismy podziwiać krajobrazów Bieszczad 🙁
Irytujący był stres, który wdarł się w ekipę i mi zamącił głoe, ze droga długa przed nami, a przegub, który wymieniłem nieco ponad miesiąc temu na nowy…
Park Natura. Goa Dupa.
Wydupili nas gdzieś na parking w pizdu, później nas przestawiali i tak stanęliśmy jak się okazało kawał drogi od festiwalu.
Rozstawiliśmy się i wio.
Zmęczenie i bezsensowny stres wprowadziło w złą podróż, która zakończyła się chillowaniem w Skorupie.

21-22 VII ~0km
Goa Dupa.
Relaks, frisbee, muzyka, widoki.
Zajebiście, ale jakieś ale wciąż było gdzieś w głowie

23 VIII ~432km + ~25km składakami
Wyjątkowo szybko się zebraliśmy.
Chwila moment i już Słowacja, znów chwila moment i już Madziary.
Niestety Freddie był w pracy i nie udało wpaść chociaż na kawę 🙁 więc jechaliśmy dalej ku stolicy.
Po drodze zakupy i jakiś ‘spocik’ pod Tesco 🙂
W Budapeszcie znaleźliśmy się jakoś wieczorem.
Rozstawiliśmy się na Camping arena Budapest (poelcam!), zrobiliśmy kolację i już zbliża się północ.
Bach na składaki i jechane na miasto nocą. Mieliśmy dobre 8km 🙂
Budapeszt jest naprawdę piękny, nawet jak wyłączą oświetlenie w nocy <zły>…

24 VII ~60km składakami
Wstaliśmy rano, ogar, pojechałem po zakupy śniadaniowe i na składaki!
Trochę po Peszcie, potem na Bude pod pałac. Chillout pod mostem bo deszcz, szama na mieście i dalsze krążenie.
Potem znów relaks pod drzewem na wyspie bo kolejna ulewa. I tak do późnego wieczora.
Suma sum objechaliśmy prawie cały Peszt i trochę Budy bo ona górkowata.
Nasze dupy mówiły nie, bardzo nie.
    

25 VII ~145km + ~15km składakami
Noc ciężka bo znów lało.
Ogar, pranie i dalej w trasę.
Myśląc o daleszej podróży poprzez góry ciągle ten przegub biegał po głowie.
Jeździliśmy szukając sklepów i pytając o cześć. Niestety na miejscu nigdzie nie było, ale może być jutro.
I tak zapadła decyzja o dniu i nocą nad Balatonem, w Siofoku.
Dzień chill na ‘plaży’ przy piwku i długo wyczekiwanym langoszu 🙂
Wieczór na składakach z Idzi po okolicy i centrum Siofoka. Artur stwierdził, że daje odpocząć dupie i został.
Po powrocie Imago w Skorupie i ja padłem 🙂

26 VII ~539km
Noc spoko, pociągi nawet nie przeszkadzały 🙂
Ogar, zdjęcie i po przegub. No i usterka – kapcioch! Taszcze go dalej do zestawu.
Wszyscy już prawie ogarnięci to jechane dalej – cel Pula przez Zagrzeb ze śniadaniem nad Balatonem.
Śniadanie pierwsza klasa, dało się tyłek zamoczyć i nawet prysznic wziąć w socjalnym niedaleko.
Lecim dalej 🙂 o 14 przekroczyliśmy granice 🙂
Trasa dość męcząca dla Żaby. Nie wiedzieć czemu po podjazdach(sic!) coś hamulce się pogorszyły.
Jedna dłuższa przerwa na jedzenie i dalej…
Swoją drogą drogie te autostrady tam…
Trochę pokrążyliśmy po mieście myśląc gdzie się rozbić. Suma sum trafiło na parking pod sklepem i tak przed 23 ruszamy na miasto.
Na nogach by tyłkom dać odpocząć. Niespełna 2km.
Miasto pełne ludzi, okazało się, że chwile wczesniej grał Sting w Amfiteatrze 🙂
Jest to chyba najstarsze miasto jakie było dane mi zobaczyć no i budynki z początków naszej ery też robią robote 🙂
Fajny patent z żurawiami stoczniowymi, Gdańsk mógłby podłapać pomysł 🙂
Ożujsko wprawiło nas w wyśmienity nastrój.
Przehasaliśmy niemal całe stare miasto by koło 2 spać już jak dzieci 🙂
     

27 VII ~8km + ~30km składakami
Pobudka, szybki ogar i na kamping w Stinjan się ogarnąć. Nie pisze jaki bo nie polecam!
Miło było się rozłożyć wziąć prychol, zamoczyć dupę i w końcu odetchnąć nad Adriatykiem 🙂
Woda zajebista 🙂
By nie było zbyt leniwie wskoczyliśmy na rowery zobaczyć jak to miasto wygląda za dnia 🙂
Ludzi porównywalnie co nocą 🙂 czas szybko zleciał, a my chcieliśmy jeszcze pochillować nad wodą.
Zakupy i na kemping.
Ogólnie fajny dzień i miło było zasnąć w końcu na mahaku aka hamaku 🙂
  

28 VII ~518km
No i w sumie najgorszy dzień, bo dzień w kórym trzeba udać się ku górze.
Tradycyjny poranny ogar, ostatnie moczenie dupy w Adriatyku, nudystów zakątki.
Ruszyliśmy i tuż za Pulą wrócił problem hamulców. Niestety nie przeszło.
Decyzja była taka, że lecimy na Słowenię, winietka 15€ i na autostradach hamować nie trzeba 🙂
Dojedziemy na Węgry i tam jakoś wszystko ogarniemy. Zawsze to bliżej domu.
Niestety nie wszystkim w głowie było to, że powrót to też część wycieczki i nie zahaczyliśmy o Triest, który był 30km obok 🙁
Przed Madziarami zwinęliśmy autostopowicza z Barcelony i wywaliliśmy go gdzieś na stacji.
Na tej samej stacji wymieniliśmy czujnik świateł hamowania, bo też gdzieś się zawieruszyły na autostradzie.
O dziwo hamulce wróciły…
Noc spędziliśmy pod sklepem w Keszthely 🙂

29 VII ~639km
Ogar, przestawka na stacje benzynową i poszukiwanie plaży.
Niestety znaleźliśmy tylko płatne kąpielisko i stwierdziliśmy, że w dupiu z tym.
Po drodze kilka fajnych opuszczonych lokali… brakowało Chanego by je spenetrować 🙂
Langosz na śniadanie i chwile pobłądziliśmy.
Okazało się to całkiem ciekawe miasteczko 🙂
Na koniec wyprawa do Tesco pod którym spot czy zlot miały BMW Mini i było ich całkiem sporo 🙂
Jedziemy w górę mapy. Mijamy całkiem sporo starych autek… coś musiało się dziać.
Plan był zahaczyć Austrię ale niestety nigdzie lpg nie było i na zad na Bratysławę.
Bez dłuższych postojów ciągle w trasie.
Kolacja w Katowicach, noclecg pod Grandem w Częstochowie.
Polskie piwko na sen…. mniam 🙂

30 VII ~494km
Ogar, stacja i do domu.
Coś się stało, że Żaba śmigała śmiało ponad 100km/h ;O
Pora obiadowa i wszyscy w domu.
Taki smut trochę, że kończy się wycieczka wycieczka.
 

Suma sum
Kilometrów było około 4ooo + ponad 100 na składakach.
Trasa wiodła przez Polskę-Słowację-Węgry-Chorwację-Węgry-Słowację-Czechy-Polskę
Paliwo z opłatami drogowymi około za 1000zł.
Usterkowo: przegub, czujnik stopu, kapeć w składaku.
Zabrakło dosłownie 2 czy 3 dni by było tak mega mega!
Samotny zestaw to smutny zestaw.