a Ty kim chcesz być jak dorośniesz?

Celu nie ma, jest droga, a daleko nie ma. 
Czasem ciężej o pretekst, ale bawić się dalej trzeba… zabawkami jak i wyobraźnią.

J

Przydasie i inne takie

asd

lato pachnie mixolem

noś to źą!

lampa jak chooj

utworzone przez | sie 20, 2024 | Marian, Muszelka | 0 komentarzy

Długo wyczekiwany urlop….
kierunek – południe – Słowenia
czas – sierpień – lampa jak skurwysyn – lampa jak chuj

3 sierpnia, Sobota ~804km
Ruszamy po południu… najciekawszy dzień ze wszystkich.
Zawrotka po trójkąt, kamizelki i apteczke.
Tankowanie co ~222km


Po 11 godzinach 34 minutach motogodzin, 804km o 3:20 dotarliśmy do Dukli gdzie Koreczki smacznie sobie spały.
Co zrobić… to samo… dobranoc

 


4 sierpnia, Niedziela ~370km
Wstajemy na lajcie, wszystko bez spiny, kawka, śniadanko…

Ciśniemy przez Słowacje bez winity… w końcu nie śpieszy się nam…
Ogólnie to trochę kraj, z ktrego większość ludzi chyba wyjechała…. troche smutne to…
Bez problemu można zauważyć wioski gdzie mieszkają Cyganie, a gdzie ich nie ma.
Po drodze szamka w jakiejś karczmie, gdzie nawet google nie potrafiło przetłumaczyć poprawnie tego co jemy… jedno wiem, było serowo 😀
Nad Dunaj zajeżdzamy chwilę przed zachodem….
Dojeżdzając na miejsce, omijając dziure wpadłem w drzewko i troche poszło po całym boku Mariana 🙁
Miejsce nawet fajne, ale…


Lecimy kawałek dalej, gdzie jest ciut więcej miejsca na pojazdy…

Gadu gadu i czas spać…

5 sierpnia, poniedziałek ~33km
Nieśpieszne wstawanie, kawa, śniadanie…

Kierunek Budapeszt… daleko nie ma 🙂
Rozbijamy się na kempie bo już wszyscy spragnieni prysznica, potem mała szamka i uderzamy na stolice…
Doszliśmy pod Górę Gellerta i złapał nas deszcz więc uciekamy do knajpki…
Ruszamy dalej, niestety Cytadela w remoncie:(
Podziwiamy dalej Budapeszt, zatrzymując się na langosza by uzupełnić kalorię i tak wieczór mija….
Zajebiście zazdroszcze temu miastu tak zajebistej starówki… te kamienice…. Warszawa naprawdę przy tym jest porównywalna do jakiegoś małego miasteczka…

6 sierpnia, wtorek ~276km
Tradycyjna kawka, sniadanko, korzystanie z luksusów kempingowych i zbieramy dupki do aut… kierunek przygraniczny, krajoznawczy – bez winity…
   

Lecimy 7ką… i Kor się sfilmował ;p
 
Po prostu stanął w złym miejscu, gdzie ktośchwile wcześniej zostawił plamę;P 

lecimy dalej 🙂


Udało mi się namówić towarzystwo na langosza nad Balatonem 🙂 bo gdzie jak nie tam, smakują najlepiej 🙂
Przy okazji dobry przystanek… bo lampa jak skurwysyn



Po drodze udało się w koncu zobaczyć kilak trabantów…. ogólnie oraz mniej gratów na Madziarach 🙁
Dojechaliśmy na miejsce… całkiem fajne miejsce, wiata, śmietniki, latrynka, jeziorko



 


To był bardzo miły wieczór 🙂

7 sierpnia, środa ~123km
Kawka, śniadanko i w drogę…
Do Mariboru nie daleko… w Słowenii nigdzie nie jest daleko 🙂
Drugie co do wielkości miasto w kraju około 120 000 mieszkańców, a stare miasto większe jak w Warszawie 😉
Obeszliśmy prawie wszystko co się dało, wraz ze spacerkiem pod górkę w idealne południe 😉

Poszukaliśmy klapków i udaliśmy się na farmę Bee Happy Farmstay pod Ptujem.

Bardzo miło
No i nadciągała niezła nawałnica, która niestety przeszła bokiem i tylko chwilę popadało i pogrzmiało 🙁

8 sierpnia, czwartek ~197km
Kawka, śniadanko, prychol i lecimy dalej…
Tym razem wieża w Rogali, po drodze Idzie spada dekiel od aparata by potem dostać pastuchem po piszczelu 😀

Teraz z górki na zamek w Celji… trzecie największe miasto… 42000
Stajemy na parkingu pod górką… która daje trochę w kość, a na końcu okazało się, że inny parking jest tuż przed zamkiem 😀

Tam tościki i obmyślamy dalszy plan…
Kierunek stolica…
Wylądowaliśmy na parkingu, trochę jak Talin City Camping, ale naprawdę chujnia jest tam by było coś blisko centrum i by nie stracić milionów…
Dojechaliśmy autobusem, odwiedziliśmy garnizon zajęty przez artystów, smoczy most i zjebała się pogoda…
Po wartkiej akcji szukania lokalu znaleźliśmy znośną pizzerie i po tym już kierunek na parking….

Zdecydowanie zabrakło czasu… ma coś w sobie to miasto, ładna architektura, różna style… trzeba tam wrócić…

9 sierpnia, piątek ~140km
Kierunek Bled…
ale #korkowipuka…

no i bober.. a właściwie nutria 😉

Turystyczne naj Słowenii… Zakopanem Sopot, Międzyzdroje, Kraków w jednym 😀
Kolejny dzień, w którym temperatura daje o sobie znać 😉
Trasa z widoczkiem n Alpy Julijskie, zjazd z autostrady i korek, ale nie Piotr.
Oczywiście do samego miasta stoimy. Szukamy parkingu… zakaz dla przyczep, szukamy noclegu, bez kibla, 100jurków, patelnia, pełne… Hard.. szukamy dalej i przy przelocie przez Blad stajemy na wolnym parkingu by chociaż trochę zwiedzić miasto.
Woda w jeziorku super, czysta i zimna… wycierać się nie trzeba bo i tak zaraz wyschniemy…
Lokalna kuchnia w postaci burgerowni ;D i dalej szukamy kempa.
  

Stajemy u Big Bossa, na Perunie w Lipcach.
Od linijki ustawieni, zmęczeni chillujemy przy miczusiach.
#pierwszepranie
Dochodzimy do tego, że jutro dupy nie ruszamy.
  

10 sierpnia, sobota ~39km
Bez kawki, bez śniadanka….
Adam się odpalił i poszedł z rana zdobywać szczyt…
Natalia ładuje baterię
KIJ (Korki i Jędrki;D ) poszli na Vintgarski wąwóz.
Miło i chłodno w wąwozie, ale wcześniej to cieplutko było…
Wąwóz jak to wąwóz… ładnie, krystalicznie czysta woda, strome skałki, miło.
Na powrocie degustacja z lokalnego browaru… dupy nie rwie..

 

Adamowi się już nie chciało schodzić wiec powiedział byśmy podjechali pod schronisko bo można tam wjechać…
No to pojechalimy… dawno się tak nie zdygałem 😀
Na wlasne ryzyko, grozi śmiercią i jeszcze dotacja nie mniej niż… ;d
Nie no… była adrenalinka, spoko szuter, kąty, szerokość…

Zjazd okazał się dużo przyjemniejszy, jakoś człowiek z góry lepiej widzi ;p
Po drodze mała dupka

Zakupy… i relaksu ciąg dalszy.

11 sierpnia, niedziela ~97km
Kawka, śniadanko, myju myju…
Kierunek na Jeziora Jasna.
Oczywiście parkingi nie dla przyczep, musieliśmy nawrócić..
No ładnie tam, co mam powiedzieć… widoki na górki, krystalicznie czysta woda, zimna jak cholera, ale w taki skwar to naprawdę nie robi…

Tankowano benzyny przed przełęczą i dzida….
3/4 na pierwszym biegu… ostatnie metry to pasat musiał być pchnięty przez pasażerów… koleś wymusił i musiałem się zatrzymać.
hamulec piętą, ręczny zaciągnięty łapą na maksa – nie trzyma, dodajesz gazu – on się nie chce wkręcić na obroty… hard, ale się udało

Stanąłem jak pi… koleś od parkingu mówi, że nie można i mam jechać dalej bo miejsc nie ma, ja mówię, że czekam na pasażerów bo pchać musieli, on beka 😀 i jedzie dalej…
Ekipa Mariana dotarła na miejsce, ja szybkie fotki i lecimy dalej… miało być chłodniej w górach… 40’C

Przed nami 26 nawinięć, 24 zostawiliśmy za sobą.
Stajemy na chwilę na poboczu by trochę poprzeżywać 😀

Zatrzymujemy się na dole, na parkingu i dajemy odpocząć pojazdom.
Zjazd łatwiejszy od podjazdu, ale droga ogólnie bardzo wąsko i ciężko byłoby się wyminąć.
Cykliści oczywiście przed zakrętami 😉
Swoją drogą byłem chyba jedynym typem z przyczepą podczas tego przejazdu…
Po drodze małe chłodzenie w rzece… woda cieplutka tak, że nóg nie było czuć po chwili 😀

Lecimy dalej…
Most Napoleona i kolejny wodospad….
Lampa jak skurwysyn
Stoimy na parkingu i decyzja o kempie tu i teraz bo ciężko było wytrzymać…
Ostatnie miejsce nasze… jeszcze przed rejestracją na szybkości wskoczyłem pod prysznic i zdążyłem wyschnąć…

Dokowanie na 22 i wszyscy pod prychol.
Szamka, trip na most napoleona, kąpiel w rzece, pełen chill.

 

12 sierpnia, poniedziałek ~85km
Kawka, szamka i idziemy nad wodospad Kozjak
Mijamy jeden, zaraz drugi…

Lampa jak chuj.
Wymeldowywujemy się i ciśniemy do Nowej Gorizy
Po drodze najwiekszy na świecie wiadukt z kamiennym łukiem…

Zatrzymujemy się na dużym parkingu w Nowej Goricy… idziemy do Goricy…
44’C, maaa saaa kra
Ludzi na ulicy brak, dochodzimy do granicy z Włochami… oczywiście biorą od nas dokumenty i czekamy 10min…
Dochodzimy do przystanku, wbitka w autobus i na centrum….
Lody by chociaż odrobinę się schłodzić, hasamy, szukamy atrakcji… ludzi brak. siesta pełną gębą…

Na powrocie decyzja o spierdolce na zad bo ciężko w tych temperatuach… Korki ponad 60′ w aucie…
Lecimy na farmę

Urzekła nas trochę miejscówka pod tym orzechem 🙂
Wycieczka po prowiant, grill, miczusie, lokalne winko, pokaz spadających gwiazd…

13 sierpnia, wtorek ~360km
Jak pomyśleli wczoraj, tak i zrobili…
Kawka, śniadanie, myju myju, na relaksie wracamy…
Co tu dużo mówić… trasa nuda, ale szybko idzie bo daleko nie ma.
Zatrzymujemy się na stacji przy granicy, deycja o lądowaniu na tym samym miejscu co we wtorek bo no co… lampa jak chuj, biegi w t3 ciężko wchodzą, skala na termometrze się skończyła.

Miejsce zajęte przez parkę z Francji… laska hasa topless, nie dziwie się 😉 i drze japer na tego typa….
Chłodzimy się, prychole i lecimy dalej.

Stajemy nad żabiokiem…
Zajebiście ciepłym żabiokiem…. było mega przyjemnie, ale też człowiek zmęczony tym słońcem…
Kolacja i decyzja po porannym wylocie…



14 sierpnia, środa ~613km
Wstajemy 4:30, jakiś ogar, szybkie śniadanie, kupujemy winietę i dzida…
Po paru godzinach dolatujemy przed Dukle, gdzie zatrzymujemy się na szamie
Chwila moment i jesteśmy na miejscu…

Ludzi nie mało, ale miejsca sporo.
Chill, Uno, kolacja, spanko… naprawdę miły wieczór.

15 sierpnia, czwartek ~72km+197km
Smutne śniadanko i koniec wspólnych wakajków…. każdy w swoją stronę…
My Adamów zawozimy na PKP, Korki do Kingi, a my na zlot Trabantem w Bieszczady.

Miało być chłodniej, a tu wciąż lampa…
Bar z fuczkami – lokal do wynajęcia… smutek.
Rozstawiamy się, idziemy się prać i czekamy na ludzi…

Dobrze zobaczyć te wszystkie ryje… coraz rzadziej…

16 sierpnia, piątek ~94km
kawka, śniadanko, pranko
o 10:30 wyjazd na górkę… idziemy zdobywać Jasło.
Nie zgadniecie… miało być chłodniej…. nie było.
Po półtorej godzinie byliśmy na górze 🙂
Dużo ludzi odpadło, dość ślisko i momentami stromo… ale to typowe dla rodzinnych tras Żuka 🙂

Po nies[pełna godzinie jesteśmy na dole i uderzamy do kanjpy, która nas przyjęła, Karczma Brzeziniak
Olbrzymów dla mnie nie było więc poszedł burger z barana 😉
Najedzeni idziemy zobaczyć nad ognisko, które Arek z Żukiem ogarnęli na zapleczu knajpy, pitu pitu i wracamy.

Wieczorem posiłek weselny przygotowany przez Harcerzy… oprawa w tym roku była zajebista… bardzo nam się podobało… a śliweczka?… mmmm

Na koniec dalej wspólne przesiadywanie i tak człek poszedł spać…

17 sierpnia, sobota ~385
Na spokojnie się zbieramy… kawka, śniadanko, myju myju, pożegnania…
Wracamy bez spiny, lokalnymi na maksa drogami… w gorę mapy.

Zgarniamy siatę pomidorów za 2zł od lokalnej gospodyni… 2zł… siata pomidorów!

Dolatujemy do Pionków… miejscówka dramat… lecimy dalej… i tak dotarliśmy do Bud Michałowskich nad rzeczkę
Miła miejscówka odnaleziona po chwili…
Spanko.

18 sierpnia, .niedziela ~437km
Obudzili mnie wędkarze, ale zasnąłem dalej…
Kocyk, kawka, śniadanko i dalej w górę…
Dalej lokalnie, dalej na spokojnie z międzylądowaniem w jeziorze 🙂
I tak dotarli do domu i wyjazd się skończył.