No nie ma co… światowa majówka 🙂
Ale od początku 🙂

 

29.04 ~209km
Ruszamy z Bartkami, z Cisowej.
Trasa bez problemu, czasem popada, prawie wcale słońca nie było no i jakaś babka chciała we mnie wjechać bo nie zauważyła zestawu jak wyprzedzała na s7… no cóż…
Miejscówka nad rzeką Łyną.
Na wjeździe uciekło kilkadziesiąt saren… sztos.
Na łące wilgotno, mglisto… ale udało spędzić się wieczorek na dworze po czym udaliśmy się do busa na wieczorne Polaków rozmowy.
Bardzo przytulnie w środku, aż by człowiek ‘koszulkę ściągał’ 😀
Konkluzja jedna… śpimy jutro w opór :)|
Podczas jednego wyjścia do przyczepy ich oczom ukazał się lis…
Tak śmiesznie, bo dosłownie 2m od Ciebie stał i się patrzył… w ogóle się nie bał 🙂
Mgła podkręciła atmosfere 😀

30.04 ~274km
No i tak śpimy ile wlezie 🙂
Herbatka, spacerek, śniadanie.
Trochę żurawi, jastrzębi, kaczek 🙂 zwierzyniec mały 🙂
Kawka tym razem w Q, bo wiać zaczęło…
Gadu gadu, aż tu nagle worek ze śmieciami ucieka… okazało się, że lisek powrócił 🙂
Szybka akcja, dawaj worek, patelong po jajówie na koło i wracamy do kawy 🙂
Lis nie dał za wygraną i atakował patelnie…
Skubaniec niesamowity i jakby oswojony 🙂
Chyba, że wściekły 😀

No i niestety pora rozstania…
Każdy w inną stronę, Bartki na wschód, a my w kierunku Wenecji 🙂 na spotkanie z Chanym.
Lecimy wręcz patrolowo… daleko nie ma, czasu sporo.
Przerwy na kawki, zakupy.
W między czasie Chanyemu wąż pękł, ale dopiero doleciał do Gabrysia więc na zad na Pikczu.
My bocznymi dróżkami lecąc przez las wjechaliśmy w dziury… takie, że zblokowało zacisk.
Oczywiście nieoceniona pomoc Jędrasa via telefon.
Po półtorej godzinie dalej na trasę… małe spostrzeżenie… żaden z samochodów przejeżdżających obok nawet się nie zatrzymał czy zwolnił, z zapytaniem czy coś nie halo…
Zajechaliśmy na Wenecję…
Ale to nie ta miejscówka  😀
Całe szczęście daleko już nie było i ciśniemy na Gąsawkę.
Szybka rozkmina, rozstawianko i kimono bo człowiek jakiś zdechły.
Parę godzin później nadjeżdża Fufu z Chanym i Gabrysiem.
Piwerko na sen w przyczepce, rozmowy i każdy w kimę 🙂

 

1.05 ~220km
Wstajemy przed południem.
Ogar, kawka, zwiedzanie gruzu, rozmowy z tambylcami i na światowy tur.
Wenecja.
Paryż
Rzym

Konin gdzie spotkaliśmy artystę, który miał wizję kurew z DDRu w pieczarkach….
Dobry as, nawet na spotifaju ma płytę 😀

Jezioro Turkusowe, ale bez słońca dupy nie rwie…

I kierunek na spanie… padło na Przykone.
Wiadomo majówka… ludzie będą wszędzie 😉
Rozkimina gdzie co i jak.

Rozstawieni odpalamy kuchenki i czas się najeść 🙂

Siedzimy do północy i w kimono.

2.05 0km
Nigdzie się nie ruszamy.
Nawet gdybyśmy chcieli to słaba opcja.
Pół nocy, cały dzień i kolejnej nocy pól lało…
Jakiś pedalski kleszcz się trafił
Przyczepowy dzień.
Robert z Kaś wpadli w odwiedziny, chwile posiedzieli i pojechali… całe szczęście udało im się wyjechać, a nie tak jak chwilę wcześniej niejakiej wkurwionej Ani musieliśmy pomóc 😉 Nie chciałbym być na miejscu jej faceta 😀
I tak dzień ultraleniwie zleciał, śpioch.

 

3.05  ~396km
Wstałem pierwszy.
Pobudka wszystkich bo nie pada więc jest szansa by wyjechać.
Zestaw sam nie wyjechał.
Rozpinanie, wypychanie, zapinanie i dzida. Chany przeleciał, ja miałem mały problem… trzeba kostkę kupić 😉
Wszystko tak w błocie, że fanie 4×4 byliby dumni 😀
Jedzonko, pitu i na te Malediwy…
Kolory ciekawsze jak na Turkusowym, ale niestety brak słońca też nie dodaje efektu.

Smutna chwila i każdy w swoją stronę 🙁
Wracamy przez Bory i Kaszeby do kotki, która się okociła by ją ratować przed hyclem.

 

Podsumowując…


Ponad 1000km, jedna awaria fufu, jedna awaria żaby… zaciśnięty tłoczek, jedna awaria Q… termostat w trupie padł.
Pogoda zajebista 40’C… 10 każdego dnia, a w nocy i spadła do 2…
I stara zasada… nie ważne gdzie, ważne z kim 😉